niedziela, 9 czerwca 2013

                                                                      ROZDZIAŁ 1


Poczułam na sobie spojrzenia. Wiele spojrzeń. Lecz najbardziej przenikliwe było spojrzenie, mojego wybawiciela. O dziwo, wcale nie patrzył na mnie jak na wariatkę.  Po chwili zmarszczył lekko brwi, i odgarnął włosy  z czoła.
- Co ty do licha wyrabiasz?! - wykrzyknął w końcu, a ja lekko się zawstydziłam.  Chciałam powiedzieć zwyczajne "nic", lecz uznałam, że nie będzie to odpowiednie słowo, do owej pory. 
- Chciałaś się zabić? Obserwowałem Cię już od dłuższej chwili - rzekł, a ja poczułam się nieźle zawstydzona. 
 - Chciałam sobie posiedzieć - rzuciłam głupio, a on wywrócił oczami.
- Nad autostradą? - zapytał, a jego ton głosu był lekko poddenerwowany. 
- Tak, nad autostradą - powiedziałam, a on westchnął,, kiwając głową.
 - Jak się nazywasz? - zapytał, a ja tylko wzruszyłam ramionami. 
- Nie ważne - rzuciłam, podpierając się ręką, o pamiętną barierkę - a ty? - dodałam, a on wzruszył ramionami.
- Nie ważne - powiedział, idąc w moje ślady, a ja we wnętrzu lekko się przełamałam. Chłopak maił na sobie niebieskie jeansy i czarną bluzkę z krótkim rękawkiem. 
- Jestem Alex - rzuciłam wreszcie, a on przytaknął.
- Michael - powiedział i podał mi swoją rękę, która była lodowata.  
- Skąd jesteś? Nigdy Cię tu nie widziałem - powiedział, a ja już otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, lecz szybko je zamknęłam.
- Przeprowadziłam się tutaj w tamtym tygodniu - mruknęłam, a on chrząknął. 
- Będę iść - dodałam dosyć skrępowana, a on złapał mnie za rękę, aby ewidentnie zatrzymać. 
 - Pójdę z Tobą. Nie daleko jest jeszcze jeden most - rzucił, lekko się podśmiechując, lecz mi nie było wcale do śmiechu.
- Poczekaj - powiedział nagle, łapiąc mnie za ramię - skąd ty pochodzisz? - zapytał, a ja lekko zamarłam. Nie znałam tego chłopaka, a on wymagał już takich informacji?
 - Zapytał mnie tajemniczy nieznajomy -powiedziałam,  a on lekko się pode śmiał.
- Wiem jak to wygląda - rzucił, po czym wymierzył we mnie swój poważny wzrok.
- Mniejsza z tym - powiedział, a ja zaczęłam już iść. Oczywiście, chłopak szedł cały czas za mną.
Kiedy doszliśmy pod mój dom, moja mama stała pod domem wyraźnie zdenerwowana. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła do płotu, po czym krzyknęła:
- Alex, gdzie ty byłaś? - wykrzyknęła, a w jej głosie słychać było nutkę złości. Po wyrazie twarzy Michaela, było widać, iż chłopak miał powiedzieć prawdę, lecz ja szybko stanęłam mu na nogę.
- Byłam się przejść - mruknęłam, podchodząc do mamy, która marszczyła czoło, nawet bardzo mocno. Michael, odwrócił się na pięcie, i szybkim krokiem zniknął nam z horyzontu. 
 Mama zmierzyła mnie okropnym wzrokiem, po czym założyła ręce.
- Gdzie ty byłaś? - wybuchnęła - jesteśmy  w wielkim mieście. Tu kto bądź może Cię porwać! - rzuciłam,a ja weszłam do domu.
- Mamo, nie biadol - powiedziałam, bez krztyny zainteresowania. 
- Słuchaj, ja po prostu  dbam o Twoje bezpieczeństwo - powiedziała, a ja wzruszyłam ramionami.
- Jest coś na obiad? - zapytałam, a mama wyciągłam z lodówki garnek z zupą pomidorową.
- Przygrzać Ci? - zapytała już nieco spokojniej, a ja przytaknęłam głową. Postanowiłam nie mówić jej o tym moście. Na pewno dała by mi szlaban, i przestała ufać.
                                                          **************

Usłyszałam dźwięczny dzwonek budzika. Nerwowo wstałam, i oczywiście go wyłączyłam.Według planu, dzisiejszy dzień miał być tym pierwszym w nowej szkole.  Przez chwilę, przestraszyłam się, iż jestem nie w moim pokoju, lecz po chwili przypomniałam sobie, że w końcu jestem jak  i w nowym domu, tak i w nowym pokoju.  Podeszłam zwinnie do szafy, i wyciągłam ciemne jeansy ( oczywiście rurki )  i niebieską koszulę. Szybko się ubrałam, po czym związałam swoje włosy  w dosyć niedbały kucyk. 
Zbiegłam na dół, zjadłam coś i wsiadłam do samochodu mamy.

sobota, 8 czerwca 2013

                                                                   PROLOG

          Usiadłam na miękkim łóżku. Na nowym łóżku. Westchnęłam, dosyć głośno, i dosyć kapryśnie.
Nazywam Się Alexandra, lecz w dawnym mieście byłam znana z pseudonimu, jakim był "Alex".
Tak, dawnym mieście.
Przeprowadziliśmy się około tydzień temu. Już za połową drugiego semestru, więc był kwiecień.  Wcale mi się to nie opłacało, ale nie chciałam się sprzeciwiać, mamie i to w tak okropnej sytuacji. 
W dawnym mieście, jakim był Stanford, uważano mnie za wysoce mądrą i poważną na swój wiek, a liczyłam siedemnaście lat.
Mama jeszcze w tamtym  miesiącu rozwiodła się z tatą, iż zdradzał ją z inną kobietą. A odszedł robiąc sobie takie wyjście, że całe miasto wytykało nas palcami. Mnie i mamę, oczywiście, ponieważ nie miałam rodzeństwa.
Denerwowało mnie to, gdyż często po lekcjach nauczycielka zatrzymywała mnie, i pytała jak się czuję.
Nie przeżyłam tego jakoś dramatycznie, Trzymałam się.  
W moim pokoju było jakoś tak czysto, a także przejrzyście. Meble, stały uroczyście poukładane, a w nich rzeczy, ułożone  z największą gracją. Tak, układała je mama. Każdy,  w Stanford by to zauważył. W moim dawnym pokoju, wisiały plakaty zespołów. Oczywiście, nie jakiegoś tam " One Direction ", tylko porządnych zespołów, takich jak " Linkin Park"  czy " Nickelback". 
Lecz tym, razem ściany były łyse. Tylko wiatr, a raczej wiaterek, owiewał firanki, iż wiatr wiał z otwartych drzwi na balkon.
Tak, w moim pokoju był balkon. Z białą firanką, oraz pomarańczowymi koralikami. 
Tym razem był to mój wybór. Fajne, a także praktyczne - tak jak moje ubranie.
Nigdy, ależ to nigdy, nie ubrałabym spódnicy, a nie mówiąc o sukienkach.
Obecnie, miałam na sobie czerwone spodnie i białą bluzkę z krótkim rękawem, a także parę bransoletek na ręku. Lecz, nie koralikowych. Były to posplatane czarno - czerwone żyłki, które dała mi moja wierna przyjaciółka - Justyna, w ramach pożegnania. 
Z ciężkim sercem wsiadałam wtedy ( czyli w dzień wyjazdu ) do samochodu, udając się na drugi koniec kraju.  Mogłam krzyknąć, lub nawet spróbować zaprotestować, lecz nie. Ja tylko pokiwałam grzecznie głową, będąc taka posłuszna. 
 Na zegarku była godzina 15:58.  Przez moją głowę, przeszła myśl, przez którą poczułam dreszcze na plecach. 
Postanowiłam jej wysłuchać. Cichutko, na palcach wymknęłam się z domu, i dążyłam ulicą.  Kiedy tylko zobaczyłam most, na którym utrzymywał się nad ranem tak duży korek, przyśpieszyłam kroku.  Podbiegłam do krawędzi, która była osaczona na około chodnikiem, i usiadłam lekko, a także delikatnie na poręczy. 
W dramatycznych filmach, zazwyczaj skakali. Skakali, nawet nie czuli uderzenia. Byli już szczęśliwi, nie musząc się borykać z życiem. Nie zdawałam sobie nawet uwagi, że niektórzy patrzą już na mnie jak wariatkę.
Godzina 16:16, byłaby piękna godziną śmierci. Może ludzie zapamiętali by mnie, jako brunetkę, wysoką brunetkę. Jeśli naprawdę mam to zrobić i na dodatek o tej godzinie, muszę poczekać te trzy minuty. Nic mi nie szkodzi. Oddam się podmuchom wiatru. Pooglądam ptaszki fruwające po niebie. Nic ciekawego, ale jako ostatnie minuty.  W końcu, siedziałam już dosyć niestabilnie. Jeden przechył, i zlecę. Ale... co się stanie z mamą? Przecież nie mogę jej tak zostawić! Nie! teraz to by się już na pewno załamała. Nie, nie. Schodzę. Złapałam się kurczowo poręczy, jedną nogą stanęłam już na podłożu, lecz druga nadal wisiała w powietrzu.
Nagle, owa noga podiwezła mi się, a ja trzymałam się już tylko barierki. Krzyknęłam głośno. Nie. nie! Nikt nie chciał mi pomóc. Wszyscy tylko stal i i patrzyli. Powoli moje ręce stawały się coraz bardziej śliskie, dzięki czemu już prawie upadłam.  Puściłam się jedną ręką, aby się nią porządniej złapać, lecz dzięki temu, już wisiałam. Czeka mnie śmierć. To pewne. Nagle, ktoś kurczowo uchwycił moją doń.  Był to mężczyzna, wysoki. Miał jasną karnację, lecz jego włosy był bardzo ciemne, nawet bardziej ciemne od czarnego. Bez uśmiechu, podciągnął mnie do góry, dziwnie się wpatrując. Wziął mnie przez chwilę na ręce, po  czym opuścił na ziemię.